Pomysl podrozy dookola swiata zrodzil sie jedynie przez
przypadek. Glownym celem mojej podrozy mialo byc Bora Bora. Po
skrupulatnym przeliczeniu czasu i kosztow wyszlo ze najlepiej jest
leciec dookola globu zgodnie z kierunkiem obrotu ziemi , w przeciwnym
razie chcac leciec na Bora Bora i wracajacc ta sama droga traci sie
dwa dni z powodu roznicy czasu, a koszt podobny.
Opcji bylo tysiace,
cel - Polinezja Francuzka , przy minimalnych kosztach , minimalnym
zmeczeniu , maksymalnym zwiedzeniu. Na wylot zdecydowalem sie z
Londynu, mialem najblizej (mozna tez z Paryza). Kolejnym
przystankiem, nieuniknionym , poniewaz nie ma bezposrednich lotow,
bylo Los Angeles. Z Los Angeles trzeba leciec do Papeete , to stolica
Polinezji Francuzkiej na wyspie Tahiti w archipelagu
Society(Towarzystwa). Dopiero z Thaiti godzinnym lotem mozna dostac
sie na Bora Bora. Moja powrotna droga miala obejmowac Auckland w
Nowej Zelandii i Hong Kong, ale dorzucilem do tego jeszcze
Sydney.Wiecej przystankow - mniejsze zmeczenie , koszty moze troche
wieksze. Decyzja zapadla , potem tylko miesiace szperania po stronach
internetowych, kupowanie biletow, rezerwowanie hoteli, zalatwianie
wiz. Realia wygladaly tak : 3dni w Los Angeles, 1 dzien w Papeete, 7
dni na Bora Bora, 1 dzien w Auckland, 3 dni w Sydney, 3 dni w Hong
Kong, co ogolnie daje:
- czas podrozy 20 dni
- 54 godziny lotu
- 40 000 km
-
6 krai czy krajow
- 4 kontynenty .
Koszt biletow lotniczych 11 000 pln ,
ceny hoteli ( w rozliczeniu na dwie osoby)- Los Angeles 2 noce,
Papeete 1 noc, Bora Bora 7 nocy, Auckland 1 noc, Sydney 2 noce,
Hong Kong 2 noce, razem okolo 8 800 pln.
Potrzebna jest rowniez wiza
do USA (najtwardszy orzech do zgryzienia, trzeba bylo sie wybrac do
ambasady) i do Australi (bardzo latwo i przez internet).
Lot do Los
Angeles stal sie najdluzszym dniem w moim zyciu z prostej przyczyny ,
lecac zgodnie z ruchem obrotowym ziemi oraz mijajac strefy czasowe,
zyskujemy na czasie do 12 godzin. Wygladalo to tak : z domu wyszedlem
o godzinie 10:00 rano , potem szybki pociag z York do Londynu. Wylot
z London Heatrow byl o godzinie 16:00 po poludniu , potem 11 godzin
lotu w dzien i Ladowanie w “miescie aniolow” o godzinie 19:00 .
Czyli moj dzien trwal 24 godziny plus 11 godzn lotu co daje nam 35
godzinny dzien. Przed wsiadnieciem do samolotu trzeba bylo przy
odprawie okazac wszystkie dokumenty, wizy i bilety lotnicze . Latac
lubie wiec nie moglem sie doczekac az wsiade do samolotu i wtopie sie
w fotel i pograze sie w blogim nic nie robieniu na parenascie godzin.
W czasie tak dlugich lotow przewaznie sledze trase lotu, na przemian
ogladam filmy, slucham muzyki – wazne dla mnie sa dobre sluchawki
ktore pozwalaja odciac sie akustycznie od zewnetrznego swiata wnetrza
samolotu, zdarza mi sie czasem mocnego drinka wypic co pozwala mi
szybciej zasnac nawet na pare godzin. W trakcie lotu mozna bylo
podziwiac zimny i osniezony lad Grenlandii, co mnie zreszta troche
zdziwilo, ale prady powietrzne “jetstrim” wymuszaja na pilotach
taka trase. Dalej bylo mozna zobaczyc rozlegle kanadyjskie rowniny z
tysiacami jezior, potem zaczely sie pojawiac osniezone szczyty, mozna
tez bylo zobaczyc z gory Las Vegas. Na dlugo przed ladowaniem
pojawily sie w dole swiatla podmiejskich domkow. Po wyladowaniu dluga
kolejka do odprawy paszportowej kilka pytan o celu podrozy i juz na
zewnatrz Los Angeles. Pierwsze wrazenie – Chaos! Ciezko bylo
znalesc jasny opis przystankow autobusowych, nie ma tez mozliwosci
bezposredniego przejazdu do glownych dzielnic LA ja k na przyklad
Beverly Hills , gdzie mialem hotel zarezerwowany. Wifii and smartfon
sprawdza sie w takich sytuacjach bezblednie.
Wyszlo ze
moge jechac taksowka za okolo 80 dolarow , lub przejsc jakis kilometr
do odpowiedniego przystanku autobusowego. Zawsze
wybieram tansze opcje, wiec pojechalem autobusem za pare dolarow, do
Santa Monica potem jedna przesiadka. Po jakiejs poltora godzinnej
nocnej jezdzie po miescie dotarlem do przyjemnego hotelu na Beverly
Hills.
Mialem
trzy dni na zwiedzanie, wiec wszystko musialem skrzetnie zaplanowac .
Zawsze planuje zwiedzanie przegladajac zdjecia i filmy na google,
robiac notatki co chcialbym zobaczyc od najbardziej ciekawych do
mniej ciekawych. Moj plan obejmowal atrakcje :
Sightseeing
Bus – objechanie wszystkich 3 linii
Hollywod
blvd
Santa
Monica
Walk
of Fame
Universal
Studios
California
Science Center
Beverly
Hills – Rodeo Drive
Walt
Disney Concert Hall
Griffith
Observatory
Downtown
Venice
Beach
Malibu
Disneyland
Pierwszy
dzien to dlugi spacer z Beverly Hills do Hollywood. Wzdlusz szerokich
ulic, palmowych alei z typowymi amerykanskimi domami i villami,
doszedlem do Hollywod Boulevard. To najbardziej znana i oblegana
przez turystow ulica-atrakcja . Chodnik z gwiazdami, w ktore wtopione
byly nazwiska slawnych aktorow i artystow, zaprowadzil mnie pod Dolby
Theatre - miejsce gdzie wreczane sa co roku Oscary.
Z tad autobusem
turystycznym - Sightseeing calodzienna jazda po najciekawszych
miejscach Los Angeles. Pogoda w
Californi przewaznie jest sloneczna i bezchmurna wiec mozna
delektowac sie jazda na gornym poziomie oddychajac swiezym
powietrzem. Warto uzyc sluchawek podczas jazdy autobusem. Tu niemalze
kazdy budynek, kazda ulica byla uzyta jako scenografia do jakiegos
filmu. Samo miasto jest ciekawe. Nowoczesna architektura poprzecinana
szerokimi ulicami, wszechobecne strzeliste palmy, starsza czesc
miasta zdominowana przez urocze budynki w stylu art deko. Kolejny
dzien to spacer przez Rodeo Drive , potem autobusem do wybrzeza na
dlugi spacer po dzielnicy Venice i plazy Santa Monica.
Plaze byly
puste, zato molo tetnilo zyciem. Zanim sie spostrzeglem juz
zmierzchalo. Ostatni dzien okazal sie chyba najciekawszy. Zwiedzilem
Science Centre gdzie mozna podziwiac i dotknac wahadlowca
kosmicznego.
Potem wyprawa do obserwatorium astronomicznego Griffith
. Mily dlugi spacer na wzgorze , gdzie znajduje sie obserwatorium ,
zapewni piekne widoki na miasto , wzgorza oraz wielki napis Hollywod
– wizytowka miasta.Z tamtad
metrem do Universal Studios , ktore naprawde robi ogromne wrazenie,
zarowno park rozrywki jak i City Walk. Po zachodzie slonca , powrot
do hotelu. Przemieszczanie sie srodkami publicznego transportu
pozwala poznac ciekawe lub mniej ciekawe postacie niczym z
amerykanskich filmow. Nieodlacznym elementem amerykanskich miast sa
bezdomni i lekko szurnieci, gadajacy do siebie, ludzie. Podczas jazdy
metrem, jakas kobieta wrzeszczala na mnie w niboglosy – dlaczego
filmuje ludzi w metrze? Poprostu zignorowalem ja, przeciez ludzie sa
filmowani 24 godziny na dobe przez kamery cctv. Pozatym to naprawde
mile miasto, a po powrocie ogladajac
jakis holywoodzki film czesto rozpoznajemy plenery, w ktorych juz
bylismy, oczywiscie jezeli byl krecony w LA.
Nastepnego
dnia o poranku wylot z LAX do Papeete. Dzien po moim wylocie , jak
sie dowiedzialem z wiadomosci , byla strzelanina na tym samym
lotnisku ,z ktorego lecialem. Jakis desperat wyciagnol karabin
maszynowy i zaczal strzelac. Samo lotnisko bylo bardzo przyjemne
i bardzo nowoczesne. Bez problemu przebilem sie przez odprawe i
wsiadlem do samolotu Air Tahiti Nui dazacego do Papeete, stolicy
Polinezji Francuzkiej.
W Papeete
wyladowalem poznym wieczorem. Lot trwal 8 godzin i byl calkiem
przyjemny, moze tylko obsluga troche alkoholu skapila. Tropikalne
powietrze bylo gorace , a wilgoc od razu skroplila sie na mojej
skorze. Lotnisko o smiesznej nazwie Faaa bylo male, ale przyjemne.
Moj hotel widzielem juz z okna samolotu. Znajdowal sie on 200 metrow
od lotniska. Po drodze zaczepialy usmiechami mnie jakies dwie osoby,
stojoce na przystanku, o blizej nie okreslonej plci w kolorowych
strojach. Prawdopodobnie byly to lokalne prostytutki. Krotki “check
in” w recepcji, prysznic i juz w hotelowym lozku.
Obudzilo
mnie pianie koguta. Juz switalo. Musialem wstac jak najwczesniej,
poniewaz mialem tylko dzien na zwiedzenie tego malego miasta. Widok z
hotelowego okna dawal przedsmak tego co zabaczylem pozniej. Z jednej
strony wzdluz lini brzegowej oceanu znajdowalo sie lotnisko z
nielicznymi samolotami. Ruch na tym lotnisku ograniczal sie glownie
do lokalnych lotow malymi samolotami.
Po drugiej
stronie hotelu rozcizgaly sie wysokie wzgorza pokryte gesta,
tropikalna dzungla. Hotel otaczaly liczne male domki z przydomowymi
ogrodkami, w ktorych dominawaly drzewa mango i biegaly piejace
kurczaki. Podobalo mi sie. Zostawilem bagaz w hotelu i udalem sie na
zwiedzanie bez jakiegokolwiek planu i przewodnika. Uzywalem jedynie
mapy na swoim smartfonie. Powietrze bylo bardzo wilgotne i gorace, do
tego prazace slonce. Miasto jest cikawe I ma swoj charakter.
Nie za
wiele do zobaczenia, male kosciolki, market i piekne czarne plaze.
Bardzo duzo spotyka sie sklepow z perlami. Na markecie mozna kupic
jedna perle za rownowartosc jednego piwa , czyli okolo 15 zlotych.
Glownymi atrakcjami wyspy Tahiti sa za pewnie resorty turystyczne
znajdujace sie wokol wyspy. Jest to rowniez dobry punkt przerzutowy
na sasiednia wyspe Moorea (tylko pol godziny promem ). Po
poludniu odebralem bagaz, zjadlem cos goracego w przy lotniskowym
barze I bylem gotowy do odprawy na lot relacji Papeete – Bora Bora.
Z samolotu ,ktorym mialem leciec , wysiadali turysci ubrani w
kolorowe koszule z wielkimi uplecinymi z kwiatow naszyjnikami. Moj
lot gluwnie okupywali lokalni Maurysi. Lot malym samolotem trwal
okolo godziny, wlacznie z miedzyladowaniem na Raiatea. Slonce krylo
sie juz za horyzontem , kiedy ujrzalem przez okno zarysy
najpiekniejszej wyspy na swiecie.
Podczas
podchodzenia do ladowania na Bora Bora, z okna samolotu mozna bylo
zobaczyc jedynie zarysy wyspy, poniewaz juz zmieszchalo, a ponadto
szyby byly nieco przybrudzone.
Lotnisko Motu Mute bylo naprawde male,
praktycznie prowizoryczny maly budynek . Bagaze odbieralo sie
bezposrednio z wozka , ciagnietego recznie przez obsluge. Z lotniska
mozna przedostac sie na glowna wyspe darmowym promem zapewnionym
przez linie lotnicze. Ja, ze wzgledu na pozna pore zdecydowalem sie
na prywatna lodke do hotelu. Po jakichs 15 minutach dobilismy do
wschodniego brzegu atolu, bylo juz kompletnie ciemno. Okazalo sie ze
woda jest za plytka w poblizu hotelu I motorowka nie mogla dobic do
brzegu. Jedynym wyjsciem okazalo sie sciagniecie ubran, wskoczenie do
wody i popchniecie ludki z bagazami do pobliskiego mola. Woda
faktycznie byla po kolana. Wokol panowaly egipskie ciemnosci. Na molu
przywital nas pan z latarka , ktora sluzyla do oswietlania nam drogi
do hotelu. Okazalo sie ze w calym hotelu nie ma swiatla, gdyz
generatory “siadly”. Nie dzialaly tez komputery wiec nie moglem
sie zameldowac. Jokies 15 minut stalem z bagazem w reku ,zanim ktos
zaproponowal mi krzeslo. Okazalo sie ze hotel “Bora Bora Eden
Beach” prowadzony jest przes slowakow.
Tu i owdzie, wokol basenu
lezeli pijani, chrapiacy slowaccy turysci na lezakach. Moglbym
przysiac ze obsluga tez byla pod wplywem. Po jakichs 30 minutach
oswietlenie zaczelo dzialac. Zostalem zaprowadzony do domku stojacego
na plazy, jakies 20 krokow od recepcji, basenu i restauracji.
Powitanie nie najlepsze. Na hotel mozna bylo wiecej narzekac niz
chwalic. W nocy czesto szczekaly psy, muzyka w barze grala zbyt
glosno, czasami brakowalo cieplej wody, czeste przerwy w dostawie
pradu, wystarczylo wlaczyc jakies urzadzenie elektryczne do gniazdka
i nagle robilo sie ciemno w calym hotelu. Nic dziwnego ze ludzie
przyjezdzajacy tu, opuszczali ten hotel nastepnego dnia. Odnosilem
nawet wrazenie ze interes prowadzony przes slowakow znajduje sie na
krawedzi bankructwa. Hotel byl zdecydowanie za drogi jak na swoj
standard. Ceny tez walily na kolana: piwo - 35 zlotych, jajecznica z
dwoch jajek – 24 zlote, kolacja okolo 80 zlotych. Na szczescie
sniadanie bylo wliczone w cene. W ramach oszczednosci posilalem sie
czasami zupkami instant zalewanymi woda mineralna, grzana na sloncu.
O podlaczeniu czajnika elektrycznego nie bylo mowy, gdyz wywalalo
bezpieczniki w calym hotelu. Po wode i jedzenie pozostalo wybrac sie
taksowka wodna do sklepu na drugim brzegu, za okolo 10 euro za osobe
w jedna strone.
Dobilo
mnie to ze po otwarciu plecaka ,wypelzla z niego wielka czarna,
obrzydliwa gasienica, ktora wpelzla prawdopodobnie jeszcze na Thaiti.
Trzeba bylo sie pozbyc robala.
Na szczescie o poranku ,kiedy wyszedlem przed domek na
plazy, powrocil mi dobry humor. Zrozumialem wtedy ze bylo warto.
Widok byl przepiekny. Hotel zlokalizowany byl na poludniowej czesci
atolu, niepodal hotelu Intercontinental. Na wprost przede mna
rozciagala sie ogromna laguna, zmieniajaca kolor wody od bialej,
przez kilka odcieni niebieskiej, turkus do ciemnego blekitu. O jakies
2 km odemnie wlanial sie z wody sczyt Otemanu – 727 mnpm. Na prawo
i lewo rozciagaly sie dlugie biale plaze, z pochylonymi nad lustro
wody plamami. Widok jedyny w swoim rodzaju. Z tylu za hotelem
znajdowal sie las palm i droga na zewnetrzny brzeg atolu. Hotel mial
naprawde dobra lokalizacje. Znajdowal sie na koncu wschodniego atolu,
nieopodal hotelu Intercontinental.
Pierwszego
dnia wybralem sie na zakupy do sklepu: wode, ta z kranu nie nadawala
sie do spozycia, zupki instant, parowki w sloikach, czipsy jakies
pasztety, pieczywo, napoje I pare piw. Na zapas zywnosci na caly
tydzien wydalem jakies 200 zlotych. Droga do sklepu to jakies 10
minut lodka i 3 kilometrowy spacer wzdluz tropikalnego wybrzeza
wyspy.
Glowna
wyspa nie jest zbyt ciekawa. Brzeg lekko zanidbany. Pelno biegajacych
krabow. Za to widoki na otaczajacy atol wyspe sa przepiekne.
Wystarczy wyjsc na jakiekolwiek wzgorze i mozna sie napawac tym
uroczym widokiem godzinami. Na niektore ze wzgorz da sie wejsc
prowadzocymi na nie drogami ,wystarczy tylko znalesc odpowiednia z
nich. Najlepszy widok chyba rozciaga sie z poudniwej czesci wyspy, w
okolicy hotelu Matira. Znajdziemy tam rowniez pare sklepow,
restauracje, kilka pieknych publicznych plaz. Wokol wyspy prowadzi
jedna droga dlugosci okolo 60 km wzloz ktorej stoja pojedyncze, male
domki rdzennych mieszkancow. Najlepszym rozwiazaniem jest
wypozyczenie roweru elektrycznego za jakies 30 euro i mozemy
spokojnie eksplorowac ta egzotyczna wyspe. W glownym miescie Vaitape
znalesc mozemy liczne sklepy, jeden supermarket, kilka koscilow,
port, dwa bankomaty, market, kilka sklepow z perlami, i biuro
turystyczne. Biuro oferuje loty helikopterem wokol wyspy za okolo 300
euro za osobe, i to jest chyba jedyne miejsce na swiecie gdzie warto
to zrobic. Wieczorem wrocilem do hotelu. Usiadlem na plazy w altance
ze strzecha i miekkim materacem. Saczylem piwo podziwiajac
spektakularny zachod slonca. O tej porze dnia wiatr zawsze cichl ,
slonce koloryzowalo horyzont w zolto-czerwone barwy. Woda oceanu
stawala sie gladka niczym lustro ,w ktorym odbijala sie gora Otemanu
i niebo zachodzacego slonca.
Dzien
drugi to eksplorowanie okolic hotelu. Po sniadaniu poszedlem w strone
hotelu Intercontinental. Ubita droga z koralowego kamienia po
zewnetrznej stronie atolu doprowadzila mnie do wejscia resortu. Po
drodze mijalem mnstwo prywatnych posesij w ktorych cos remontowano .
Od wejscia na nie powstrzymywaly wszechobecne tablice z napisem
“TABU”. Okolice Motu zawsze swiecily pustkami, wiekszosc ludzi
spedza zapewne czas w kurortach.
Hotel
Intercontinental byl ogolnie dostepny dla turystow- zwiedzajacych.
Mozna bylo swobodnie przjsc sie po alejkach z domkami na palach,
stojacych na spokojnej turkusowej wodzie laguny. Mozna bylo rowniez
korzystac z plazy i zazywac kapieli w cieplej, krystalicznie czystej
wodzie. Wzdloz brzegu plywaly ogromne plaszczki, ktore podplywaly do
licznych turystow stojacych w wodzie i ocieraly sie o ich stopy. Na brzegu,
posrod licznych palm znajdowal sie ogromny blekitny basen bez
krawedzi,lezaki ,hamaki i parasole przeciwsloneczne. Jednym slowem
wszystko czego oczekuje turysta. Po drodze mijalem rowniez , ogrody
koralowe, male oczka wodne z krystalicznie czysta woda i kolorowymi
rybkami, restauracje,wypozyczalnie sprzetu jak: kajaki, pletwy itp.
Ten hotel robil wrazenie. Za hotelem Intercontinental znajduje sie
Sofitel hotel. Proba zwidzenia tego hotelu zakonczyla sie interwencja
ochroniarza na rowerze , ktory potraktowal mnie jak intruza i nakazal
opuszczenie terenu hotelu. Poszedlem wzdloz zewnetrznego brzegu do
miejsca, gdzie atol dzielil na czesci szeroki, gleboki po uda, pas
wody. Prad wody byl zbyt silny , a ponadto ostre korale i liczne
jezowce powstrzymaly mnie od przejscia na droga strone. W
powrotnej drodze pochloniety bylem w calosci fauna plytkiej wody, na
zewnetrznej stronie atolu, gdzie roznobarwne korale chowaly sie
zaledwie pare centymetrow pod woda. Olbrzymie fale rozbijaly sie onie
kilkadziesiat metrow od brzegu. W oddali bylo widac zarysy sasiedniej
wyspy Raiatea, na ktora podobno plywal prom z Vaitape.
Kolejny
dzien to wyprawa w druga strone atolu. Po sniadaniu, na ktore
zazwyczaj skladalo sie: 2 bulki, ser, 3 plastry wedliny, jogurt i
herbata, poszedlem wzdluz dlugiej plazy. Plaza byla dluga, jakies 3km
bialego piasku ze spokojna, plytka i spokojna woda. Palmy chylily
sie nad lustro wody. Raj na ziemi.
Ta czesc atolu jest praktycznie
bezludna, moze tylko kilka prowizorycznych domkow z nielicznymi
mieszkancami. Dopiero na koncu atolu pojawily sie oznaki
zagospodarowania tego rejonu. Nie bez powodu znajdowalo sie tu pole
namiotowe, bary, parasole ze stolikami. I tu zaskoczenie, okazuje sie
ze za jedyne 20 euro mozemy tu spedzic tydzien w namiocie.
Najpiekniejsze miejsce na swiecie na pole biwakowe i mieli nawet
wifi. Piekna plaza, wspanialy widok na glowna wyspe, krystalicznie
czysta woda. Nie moglem sie oprzec, zeby nie wskoczyc do wody. Z wody
nie chcialo sie wychodzic, wiec spedzilem na tej plazy reszte dnia.
Powrot do hotelu okazal sie bardziej emocjonujacy niz przypuszczalem.
Okazalo sie ze wyszedlem za puzno z plazy zeby zdazyc przed
zmiaszchem do hotelu. Zmrok zapadl niespodziewanie szybko. W nocy na
plaze zaczynaja wychodzic ze swoich nor kraby, setki krabow. Kraby
byly naprawde olbrzymie nie baly sie wogole. Wrecz przeciwnie stawaly
mi na drodze, wyciagaly szczypce i machaly nimi. Nie dalo sie
przejsc. Za latarke posluzyl mi telefon komorkowy, do usuwania krabow
z mojej sciezki uzylem kija znalezionego w buszu. Niektore musialem
“utluc”, zeby przezyc:-).Tym sposobem dostalem sie do hotelu.
Nastepnego
dnia zarezerwowalem wycieczke do okola wyspy. Za okolo100 euro od
osoby mozna bylo przeplynac z przewodnikiem do okola wyspy po
wewnetrznej stronie atolu, poplywac z rekinami, zwiedzic Vaitape,
ponurkowac z maskami w koralowych ogrodach, zjesc obiad na malej
bezludnej wyspie i ponurkowac na glebokich wodach w poszukiwaniu
olbrzymich plaszczek - manta ray. Przewodnik z mala ludka i czteroma
innymi turystami zabral nas najpierw na plywanie z rekinami. Plywanie
z rekinami jest niewatpliwie najwazniejsza rzecza do zaliczenia na
tej wyspie. Rekiny te sa nie grozne, jakies 2 merty dlugie. Nigdy nie
odnotowano pogryzienia ludzi przez te rekiny, jak zapewnial
przewodnik.
Ludka zatrzymala sie jakis kilometr od brzegu na plytkiej
po szyje wodzie. Z gory bylo widac setki rekinow,plaszczek i
kolorowych rybek. Kiedy wskoczylem do wody zrozumialem ze jest to
jedno z najlepszych doswiadczen w moim zyciu. Rekiny plywaly wokol
mnie, plaszczki ocieraly sie o mnie, wrazenie nie samowite. Do tego
przewodnik wrzucal do wody kolo mnie kawalki ryb, co powodowalo ze
rekiny podplywaly i szarpaly te kawalki energicznymi ruchami. Woda
wrecz kotlowala sie od ryb i plaszczek. Bylem pod wrazeniem.
Potem
poplynelismy na troche glebsze wody, okolo 5 metrow, do koralowych
ogrodow. Wspaniale, roznorodne korale oraz masy malutkich kolorowych
rybek. Do tego wspaniala przejrzystosc wody. Nastepnie poplynelismy
do Vaitape na krotki spacer i drobne zakupy. Z tad poplynelismy na
malutka bezludna , jakies 100 metrow dlugosci, wysepke z paroma
lezakami i barem.
Tu tez warto bylo posnorkowac. Powracajac do hotelu
zatrzymalismy sie na plywanie z manta ray. Niestety nie dane bylo nam
spotkac zadnej, ale samo plywanie w blekitnej,bezdennej wodzie tez
sprawialo przyjemnosc. Przez caly czas trwania wycieczki plynelismy
po wodzie ktora co kilkaset metrow zmieniala kolor, czasami nawet
bylo widac krawedzie kolorow wody. Niezatarte wrazenia. Bylem w pelni usatysfakcjonowany.
Kolejne
dni to czysty relaks. Plazowanie na pieknych bialych plazach.
Kajakowanie wzdloz brzegu. Kajaki byly za darmo wiec trzeba bylo
skorzystac. Lubilem tez”chodzic po wodzie”, to znaczy chodzic po
przybrzeznej plyciznie po kostki, ktora rozciagala sie na jakies 500
metrow od brzegu ze sluchawkami w uszach.Warto tez wybrac sie podczas
odplywu na zewnetrzna strone atolu. Wtedy kolorowe korale sa
odsloniete, ponad powierzchnia wody, a w malych oczkach wodnych mozna
spotkac, murene lub inne koralowe ciekawe zwierzatka. Na ostatni
dzien na Bora Bora zostawilem sobie nie lada gradke, przelot
helikopterem nad wyspa za okolo 300 euro od osoby. Po rozliczeniu sie
z hotelem, ktore nie odbylo sie bez problemu, udalem sie do Vaitape.
W hotelu nie dzialala opcja placenia karta, wiec wlasciciel
zaproponowal zaplacenie gotowka. Pojechal z nami do miasta,
zaplacilismy mu oraz za taksowke, jakies 30 euro.W porcie zamuwilem
lot helikopterem na godzine 14-sta. Mialem troche czasu na kupienie
pamiatek. Potem mila pani z biura zawiozla mnie na pobliskie lotnisko
dla helikopterow. Smiglowiec mial juz wlaczone silniki, wiec
wskoczylem besposrednio z samochodu do helikoptera. Pilot podal
krotko informacje na temat bezpieczenstwa i szybko wzbilismy sie w
gore. Tuz pod nami zaczely odslaniac sie blekitne kolory wody. Od
razu pomyslaem sobie ze bylo warto. Siedzialem tuz obok pilota ,z
przodu. Okienko w drzwiach bylo otwarte, wiec moglem spokojnie robic
zdjecia i krecic filmy.
Pilot praktycznie przez caly czas trwania
lotu dawal komentarze przez intercom na temat tego co mijalismy pod
nami. Jest to jedno z niewielu miejsc gdzie warto to zrobic. Pogoda
byla sloneczna a powietrze przejrzyste, widoki niesamowite.dopiero z
lotu ptaka widac naprawde na czym polega fenomen tego skrawka ladu na
Oceanie.Niepowtarzalne. Po
wyladowaniu fotka przed helikopterem. Powrot do portu, gdzie wsiadlem
na darmowy prom do lotniska. Po godzinie juz bylem w samolocie
powrotnym do Papeete. Zmierzchalo. Pozostalo troche wspomnien, pare
tysiecy zdjec i kilka gigabajtow filmow.
Do
Auckland przylecialem z Papetee okolo 6-stej rano. Po drodze
mijalismy stefe czasowa,co spowodowalo ze stracilem dzien. Trzeba
bylo przestawic zegarki o 24 godziny do przodu. Po wyladowaniu dalo
sie odczuc chlodne powietrze. Byl Pazdziernik , wiec w Nowej Zelandji
byla Wiosna. Co prawda bylo okolo 20 stopni, ale wialo, a po tygodniu
w 30-sto stopniowym tropiku, roznica byla odczuwalna. Nieopodal
lotniska byl moj hotel,wiec poszedlem pieszo. Zameldowalem sie
szybko, zostawilem bagaz w pokoju i udalem sie do centrum.
Mialem
tylko jeden dzien na zwiedzenie tego miasta. Samo Auckland nie
oferuje nic szczegolnego do zobaczenia, wieza widokowa, akwarium,
pare kraterow powulkanicznych w okolicy. Aczkolwiek miasto to ma swoj
urok i calkiem mi przypadlo do gustu. Czyste, zadbane, ciekawa
architektura. Najciekawszy widok jest z wiezy widokowej w centrum
oraz z pobliskiego krateru. Wystarczy wsiasc w autobus turystyczny w
centrum i jednego dnia mozemy zwiedzic cale miasto i wszystkie
atrakcje.
Mnie wystarczyl jeden dzien. Po za tym bylem zmeczony, gdyz
prosto z samoltu po osmiogodzinnym locie poszedlem na calodzienne
zwiedzanie, a za pare godzin musialem zlapac samolot do Sydney.
Troche to bylo na “wariata” ale, raz sie zyje. Obstawiam ze
Auckland jest najmniej ciekawe z calej Nowej Zelandii. Po powrocie do
hotelu pare godzin snu i rano kolejny samolot, tym razem do
Australii.
Lot do
Australii z Nowej Zelandii zajal 3,5 godziny. Wyladowalem kolo
poludnia. Z lotniska dostalem sie metrem do centrum, prawie pod drzwi
hotelu. Hotel byl wyjatkowo przytulny, jak na trzygwiazdkowy. I znow
zostawilem bagaz i szybko na zwiedzanie miasta. Mialem trzy dni na
zwiedzenie Sydney. To malo na zwiedzenie tak duzego miasta, ale
wykonalne. Jak zwykle zaczalem od autobusu turystycznego Explorer.
Najciekawsze miejsca, miejsca ktore nalezy zobaczyc to;
Opera
House
Wieza
widokowa
Plaza
Bondi
Most
w Porcie
Manly
– plaza
Sealife
– akwarium/zoo
Ponadto
samo chodzenie po miescie jest przyjemne. Zawsze jest cieplo.
Nowoczesne wiezowce pieknie komponuja sie z licznymi parkami.Czysto.
Mnostwo pobliskich plaz. Wszedzie, nawet w centrum pelno
egzotycznych, kolorowych papug. Pierwszego dnia udalo mi sie zobaczyc
plaze Bondi, jedna z najpopularniejszych plazy w Sydney.
Bylo tloczno
ale nic dziwnego, to naprawde pieknie ulokowana plaza. Szokiem dla
mnie byly beczki z darmowym kremem do opalania, cztery rozne filtry
oraz darmowe grille. Odpalasz , grillujesz, sprzatasz po sobie.
Genialne. Bylo cieplo okolo 25 stopni. Podobaly mi sie domki
mieszkalne, w amerykanskim stylu osadzone wzdluz calego wybrzeza
Sydney. To naprawde piekne miasto. Objazd jedna linia turystyczna
zajal mi cale popoludnie. Wieczorem spacerowalem po miescie i
centrum. Mnostwo turysow , duzo kawiarenek, barow. Miasto tetnilo
zyciem. Wypilem piwo pod opera w kawiarni. Wracajac do hotelu kupilem
troche suszonego miesa z kangura, strusia i krokodyla zeby zajadac
cos w hotelu. Bylo dobre. Dziwny motyw jest z alkoholem i
papierosami. Ciezko jest znalesc sklep z alkoholem, normalne sklepy
nie sprzedaja. A papierosy sa ukryte pod lada i wszystkie marki
sprzedawane sa w czarnych opakowaniach. Drugi dzien zaczalem od
wizyty w wiezy widokowej.
Z wiezy rozposcieral sie bardzo ladny widok
na miasto, most i zatoke. Potem poszedlem pod opere, ktora naprawde
robi wrazenie. Zrobilem jeszcze kolko linia turystyczna po centrum.
Nastepnie poszedlem do Sealife, takiego ZOO w porcie. Mozna tam
zobaczyc wszystkie zwierzeta morskie i naziemne charakterystyczne
dla Australii jak : misie koala, strusie, krokodyle itp. Dzien minal
szybko. Nastepnego dnia poplynalem na plaze Manly.
Jest to plaza
polozona po drugiej stornie zatoki ze zloto-zoltym piaskiem i
strzelistymi choinkami wzdluz plazy. Wyglada to naprawde pieknie.
Samym promem warto sie przeplynac, dla samego widoku na miasto. W
okolicach Manly jest mnustwo plaz z darmowymi grilami. Bardzo
przyjemne miejsca do relaksu i odpoczynku. Az sie chcialo zostac na
zawsze. Po powrocie pospacerowalem po parku miejskim na brzegu
zatoki, skad rozposciera sie najlepszy widok na opere i most.
Starczylo mi jeszcze czasu aby przejsc na druga stone mostem. Spacer
po moscie tez nalezy do obowiazkowego punktu zwiedzania. Tak oto
minely trzy dni. Nastepnego dnia o poranku opuscilem Sydney samolotem
lecacym do Hong Kongu.
Do Hong
Kongu z Sydney lecialem 8 godzin. Wyladowalem poznym wieczorem.
Lotnisko robilo wrazenie. Z lotniska do centrum trzeba sie bylo
dostac publicznym srodkiem transportu. Autobus byl pod reka, wiec
wsiadlem i pojechalem. Byla noc wiec nie duzo dalo sie zobaczyc.
Widac bylo tylko swiatla wiezowcow w oddali.
Kiedy
autobus dojezdzal do cantrum w oczy rzycila mi sie ogromna ilosc
ludzi chodzacych ulicami. Gestosc zaludnienia widac tu na kazdym rogu
ulicy. Masy ludzi. Wrazenie
robily takze setki neonow, olbrzymich wyswietlaczy LCD i reklam,
przewaznie po chinsku.
Jeden z najwiekszych drapaczy chmur byl caly
pokryty ekranem LCD, I wyswietlal na sobie rozne rzeczy. Autobus
zatrzymal sie tuz przed hotelem. Pomimo ze mialem pare krokow do
hotelu z przystanku, zostalem pare razy zaczepiony przez lokalnych
ludzi ledwo mowiacych po angielsku, nie koniecznie chinczykow. Pytali
czy mi cos trzeba: mieszkania, towarzystwa, czegos do palenia itp.
Marzylem tylko o miekkim hotelowym luzku. Niestety rozczarowalem sie
, chyba po raz pierwszy tak bardzo. Hotel w ktorym sie zameldowalem,
lezal w dobrym miejscu, po ladowej stronie Honk Kongu. Blisko do
wielu atrakcji. Za to pokoj nie odpowiadal w zaden sposob, opisowi ze
zdjec strony ktorej rezerwowalem. To byl najgorszy hotel w moim
zyciu. Pokoj znajdowal sie na piatym pietrze. Wymiary 3x3 metry. Na
podlodze nie bylo nawet miejsca zeby otworzyc walizke.Okno
wymiarow 50x50 cm bylo wysoko pod sufitem. Widok z okna na betonowa
sciane sasiedniego budynku, oddalonego o 2 metry. Lazienka mala,
ciemna, wanna wielkosci polowy naszej. Koszmar. A mial byc pokoj z
widokiem na miasto i przestronnymi oknami. Zaplacilem za niego okolo
1500 zlotych, za trzy noce. Zalowalem. Ale bylem na tyle zmeczony ze
nie chcialo mi sie zchodzic na dol i klocic sie z personelem.
Nazajutrz rano poplynlem z pobliskiego portu na wyspe Hong Kong.
Atmosfera tego miasta wymuszala na mojej twarzy lekki usmiech.
Wygladalo to troche nierealistycznie. Chinska muzyka grajaca gdzies
na ulicy w tle, grupy starszych ludzi cwiczacych Thai-Chi na portowym
deptaku, no i oczywiscie przebijajace sie przez lekka mgle, a raczej
smog, zarysy drapaczy chmur. Do najwazniejszych atrakcji tu naleza:
Peak
view - gora z widokiem na city
Ocean
Park - takie wesole miasteczko
Market
noca
Sampon
tour – plywanie ludka po wodnej dzielnicy
Deep
water and repulse bay – fajna plaza
Budda
– wielki posag Buddy
Kolejka
linowa do Buddy
Star
ferry- prom z wyspy na lad
Light
Show- pokaz swiatel
Sky
100- taras widokowy w wiezowcu
Disneyland
Spacer
po Avenue of Stars , czyli spacer po ladowej czesci promenady.
Zaczalem
tradycyjnie od przejazdzki autobusem turystycznym. Tuz przy porcie na
wyspie wsiadlem w autobus. Przejazdzka pomiedzy tutejszymi drapaczami
chmur naprawde robi wrazenie.Wysiadlem pod kolejka na Peak View.
Kolejka byla dluuuga. Ale to nic w porownaniu z wieczornymi
kolejkami, ktore naprawde maja po kilkaset metrow. Wszedzie masy
ludzi, masy turystow. Stara kolejka zawiozla mnie na szczyt, gdzie
znajduje sie taras widokowy. Tu trzeba byc.
Pomimo lekkiego smogu,
widok I tak byl zapierajacy dech w piersiach. Potem pojechalem do
Ocean Park. Glowna atrakcja bylo tu dla mnie spotkanie Pandy. Ale
jest tu tyle innych atrakcji jak: kolejki linowe, olbrzymie akwaria,
wesole miasteczka, duzo duzo ciekawego. Polecam caly dzien tu
spedzic. Nastepnie pojechalem autobusem turystycznym na plaze Deep
Water And Repulse Bay. Bardzo przyjemna, spokojna plaza. Ciekawa
lokalizacja. Podazajac za atrakcjami na trasie autobusu
turystycznego, dotarlem do portu gdzie mozna bylo poplywac ludka
Sampon. Ta atrakcja byla wliczona w cene biletu autobusu
turystycznego, czyli za okolo 50 dolarow. Z ludki mozna bylo
podziwiac plywajaca restauracje, liczne waskie na pare metrow
drapacze chmur oraz tutejszych mieszkancuw ludki-domy. Zaczelo
zmierzchac. Wiec wybralem sie na ladowa czesc miasta. Tutaj
codziennie o 19-stej, z promenady mozna podziwiac Light Show. Jeden z
najlepszych na swiecie pokazow swiatel.
Polega to mniej wiecej na tym
ze do grajacej muzyki puszczane sa lasery i swiatla z wiezowcow po
drugiej stonie miasta. Wszystkie budynki swieca, mrugaja i zmieniaja
kolory do rytmu muzyki. Piekna rzecz. Poznym wieczorem udalem sie
jeszcze na pobliski market gdzie mozna kupic wszystko, zjesc
wszystko. Roznorodnosc sprzedawanych towarow, zabaweczek,
przyulicznych restauracji, przyprawila mnie tu o lekki zawrot
glowy.Nastepnego dnia postanowilem zwiedzic czesc Hong Kongu
znajdujaca sie na ladzie. Z rana wskoczylem do metra w kierunku
posagu Buddy. Sama przejazdzka metrem byla dla mnie duza frajda.
Dlugi podziemny pociag bez przedzialow wije sie na zakretach to w
gore, to w boki. Do posagu nalezy wybrac sie jak najwczesniej,
puzniej kolejki do wagonikow kolejki linowej ciagna sie w
nieskonczonosc. Kolejka linowa jest naprawde dluga. Conajmniej pare
kilometrow. Piekne widoki na gory i morze. Potem szybki spacer przez
sztucznie zbudawana wioske, aleje z posagami chinskich wojownikow,
dlugie schody do gory i jestem u stop Buddy.
Piekne widoki, tlumy
ludzi. Wracajac do miasta zjadlem cos w McDonald. I tu mile
zaskoczenie, bo nie jestem fanem fastfooda, czasem sytuacja wymaga,
ale tu w menu maja chinskie zupki i inne lokalne przysmaki. Niebo w
gebie, zwlaszcz ze jestem fanem kuchni azjatyckiej. Po drodze
wysiadlem jeszcze pod Disneyland, do ktorego nawet nie wchodzilem.
Potem zalowalem. Interesujacy byl sam pociag jadacy do Disneylandu.
Interesujacy jak wszystko inne w Hong Kongu. Wyglada tu to wszystko
jakby przeniesc sie w czasie do przodu o jakies 50 lat. Technologie,
elektronika w sklepie, komunikacja miejska, kultura ludzi tu
wszedzie widac roznice miedzy azjatycka kultura a reszta swiata.
Chcialem jeszcze na koniec zobaczyc taras widokowy SKY100, ale sie
rozczarowalem bo pani sexi-chinka powiedziala, ze taras widokowy
dzis jest zamkniety na prywatny bankiet. Pech. Coz, do reszty dnia
poszwedalem sie po sklepach i centrach handlowych ,ktorych jest tu
zatrzesienie. Poznym wieczorem mialem wylot do Londynu.
Te trzynascie
godzin w samolocie to byl jeden z lepszych lotow w moim zyciu.
Trafilo mi sie dobre miejsce z duza iloscia na nogi. Takze walnalem
pare szybkich, wyciagnalem nozki i przespalem wiekszosc lotu.
Wylecialem o 23.00 z Hong Kongu, 13 godzin lotu, ale o 6-stej rano
nastepnego dnia bylem w Londynie.Roznica czasu. Byl juz listopad wiec
w Anglii bylo zimno. Trzesac sie z zimna wracalem do domu i sam nie
moglem uwierzyc w to ze oblecialem swiat dookola. W to ze poszlo tak
gladko, czyli zadnych problemow wizowych itp. W to ze plywalem z
rekinami na Bora Bora. Moje spojrzenie na swiat, dzielace nas
odleglosci i granice, roznice kulturowe, marzenia do spelnienia
uleglo zmianie raz na zawsze. Moja podroz do okola swiata dobiegla
konca.
ps. Nie
odkladaj marzen, odkladaj na marzenia :-).
Mllorca-the largest of theBalearic Islands.Most popularand most frequentlyvisitedbytourists Spanishisland.Crystal clearandwarm water, warrantysunnyweather,beautiful beaches, just everythingyouexpectfrom a holiday.What we should visit? Here is what we shouldn't miss: Palma City:
Plaza Sa Calobra , Torrent de Pareis
Platja de Palma
Magaluf
Palmanova
A rideby tram from Palma to Port de Soller
Caves in Porto Christo
Porto Christo
Playa Es Trenc
Formentor
BCM in Magaluf
Paguera
Santa Ponca
I recommend get a trip "Great Island Tour"
thereforabout 60euroswe can seewhat ismost interesting. Bus start ridefrom Palma toTorrent dePareis by windingmountain roads,
next stop ,beach Sa Colabra,
from there by ferry to Port de Soller
and then by tram through the mountain come back to Palma.
You mustalsonecessarilyexperiencebathingin the numeroussmallbayswith smallbeaches,here you can choosethe nearest.